Kilka szaleństw się podziało w Riverhead.
Annie mnie zabiła lista obowiązków. No ale jak trzeba to trzeba. Dzieciaki były spoko. Annie mnie irytowała bo nic nie robiła a ni z dziećmi ani z niczym innym, siedziała tylko na kompie i gadała ze znajomymi.
W czasie jak u nich byłam poznałam kilka fajnych dziewuszek - au pair - z rożnych miejsc, a u sąsiadów dziewczyna była z Polski - Aga- jak nam się nudziło to razem drałowałyśmy do Sevenoaks coś zjeść gdzieś połazić i takie tam przyziemne sprawy. Fajne dziewuszki były ze Słowacji i Węgier, powymieniałyśmy się wrażeniami z naszych krajów i muszę powiedzieć, że z tego co opowiadały to przerypane tam mają.
Miło było tez być na chrzcie dzieciaczków, bo tak sie akurat trafiło, ze miały wtedy kiedy tam byłam. System ten sam co w katolickim kościele z tym, ze więcej luzu no i oczywiście lady je chrzciła co u nas by nie przeszło :)
Całe zamieszanie nastało... zdecydowałam się zmienić rodzinie i szukałam innej pracy. Myłam w nursery w Londynie na rozmowie, wszystko poszło gładko... chcieli żebym dla nich pracowała, ale doszło do mnie, że przecież z 15 dzieciaczkami na głowie to ja odjadę i szukałam nowej rodziny.
...ach działo... zmieniłam rodzinę i przeniosłam się do samotnej matki z 9-letnim synem ...Samem.
Po małych przebojach w przepełnionym angielskim pociągu dotarła do Bristolu i czekałam jak matoł aż ktoś mnie łaskawie odbierze no i w końcu zjawił się konkubent kobiety z która miałam mieszkać.